Robert Małecki: “Wada”. To kolejny najlepszy kryminał!

Robert Małecki: “Wada”. To kolejny najlepszy kryminał!

Tę książkę przeczytałam jakieś dwa tygodnie temu. Po lekturze dopadł mnie książkowy kac. Niby normalna przypadłość książkoholika, ale ten wyjątkowo mną sponiewierał. Dlatego nie zabrałam się do pisania o drugiej części trylogii z Bernardem Grossem ( pierwszej przeczytasz tutaj). Myślałam, że moja opinia o Wadzie będzie tylko pieśnią pochwalną. Po kilkunastu dniach stwierdzam: albo nie wyszłam z kaca, albo to po prostu musi być pieśń pochwalna na cześć Roberta Małeckiego i jego kolejnej świetnej książki.

Nie ma ciała — nie ma zbrodni?

Nie tylko ciała brakuje, ale też narzędzia zbrodni. Jest tylko zakrwawiony namiot i ślady krwi wokół niego. Bernard Gross po raz kolejny trafia na beznadziejną sprawę. Żeby nie było mu za łatwo — chwilę później otrzymuje do rozwiązania kolejną. Jego przełożony odchodzi z pracy i przekazuje mu śledztwo prowadzone od 30 lat, które dotyczy zaginionej kobiety i jej maleńkiego dziecka. Gross zostaje z tymi sprawami sam, nikt nie wierzy w sens ich prowadzenia. Do pomocy ma tylko swoją partnerkę, która boryka się z osobistymi problemami.

Jak po grudzie, ale do celu

Wydaje się, że śledztwa są nie do rozwiązania, a każda strona kryminału utwierdzała mnie w tym przekonaniu. Pytania się mnożą, a jeśli jakaś odpowiedź się pojawi, to prowadzi donikąd. Bernard Gross zdaje sobie z tego sprawę, jednak pomimo kryzysów, razem z pracownikami ciężko pracuje, żeby doprowadzić śledztwa do finału.

[…]z mgły zaczęły się wyłaniać poszczególne elementy. Wydawało mu się, że zbliża się do chwili, w której to, co do tej pory wiedział, połączy się ze sobą, tworząc ciąg zdarzeń, którego początek stanowiły ogniwa odpowiedzialne za przyczyny, a koniec — za skutki.

Praca śledczych odbywa się w ciężkiej atmosferze tajemniczości i poczuciu, że wszyscy wokół wiedzą więcej niż przyznają. Konieczne są trafnie zadane pytania i mozolna wielogodzinna praca (czasami nudna jak przeglądanie monitoringów). Wydawałoby się: nuuudyy. Ale Robert Małecki robi to dobrze. Od jego powieści nie sposób się oderwać.

Kryminał o gliniarzach doskonale niedoskonałych

Robert Małecki wyciąga „na wierzch” to, czego inni autorzy kryminałów nie pokazują w tak dosadny sposób. ”Ludzie” Małeckiego są bohaterami z krwi i kości. Nie przedstawia nam ich przez pryzmat ich zawodowych osiągnięć, ale przez ich słabości, popełniane błędy, lęki.

Bernard Gross nie rozwiązał sprawy sprzed 10 lat, która dotyczyła napaści na jego żonę. Syn od niego odszedł i nie chce mieć z nim żadnego kontaktu. Odłożył na bok swoje zamiłowanie do modelarstwa. Robert Małecki może raz czy dwa wspomniał o tym, że Gross ma świetne wyniki w rozwiązywaniu spraw. Jeżeli mowa o jego emocjach, to nie ma żadnych pozytywnych. Jest strach o żonę i syna, poczucie winy, koszmary, wściekanie się na przełożonych. Wydaje się, że całe życie to pasmo porażek.

To samo tyczy się pozostałych policjantów zaangażowanych w sprawę. Nic ich nie wyróżnia. Nie mówi się o nich w kontekście sukcesów, świetnego wyglądu, sportowej sylwetki, udanego życia rodzinnego. Popełniają błędy, a niektórzy są nawet irytujący.

Ale to wszystko jest gdzieś z boku. Najważniejsze, co pokazał Małecki, to ich podejście do wykonywanej pracy.

W mojej (rzeczywistości) nie ma pedałów ani dziwek, są tylko ofiary przemocy

mówi Gross. Powierzone śledztwa, pomimo tego, że są beznadziejne, są priorytetowe. Nie kategoryzuje się ich, bo najważniejsze to przywrócić ład.

Czytaj polskie kryminały!

Uwielbiam czytać kryminały, a przede wszystkim polskie. Te, które odgrywają się w rzeczywistości, jaką znam. Wada utwierdziła mnie w przekonaniu, że polskie kryminały to naprawdę dobre książki. Jednak Robert Małecki wyróżnia się na tym tle. I gdybym tylko potrafiła to robić, napisałabym odpowiednią pieśń pochwalną na jego cześć!

Ten post ma 2 komentarzy

Dodaj komentarz